wtorek, 4 marca 2008

Zabić Rommla

 
Wstęp:

Jest to książka autorstwa Michaela Ashera byłego żołnierza SAS wydana przez Polskie wydawnictwo „Wołoszański”.


Tytuł książki sugeruje nam, że tematem przewodnim będzie historia mówiąca o próbie zamachu na Erwina Rommla dowódcy Niemieckich sił Africa Korps w Afryce. Nic bardziej mylnego, już po kilku pierwszych stronach okazuje się, że tematem książki jest historia dwóch jednostek komandosów. Opiszę więc za autorem dwa główne wątki. Najpierw omówię dowódców, skład oddziałów, cele jakie miały zrealizować oraz opiszę całą akcję i podsumuję.

Pierwsza jednostka stworzona przez Davida Stirlinga o nazwie SAS1. Autor omawia akcję mającą się rozpocząć o północy (dokładnie 23:59), która polegała na desancie sześćdziesięciu komandosów wyposażonych w bomby zapalające z samolotów Bristol Bombay na pięć lotnisk Osi w Gazali i Tmimi w Cyrenaice z zadaniem zniszczenia, bądź uszkodzenia wszystkich samolotów wroga2 stacjonujących na pustynnych lotniskach.

Drugi 63 osobowy oddział dowodzony przez Geoffreya Keyesa miał dokonać desantu z morza na plażę w Cyrenaice. Zadania: niszczyć linie telefoniczne i ośrodki wywiadu oraz zadanie główne zabić głównodowodzącego wojskami Rzeszy w Afryce E. Rommla.

Ocena akcji: Przede wszystkim należy zauważyć, że do obu akcjach szkolono komandosów dużo wcześniej. Obje jednostki powstały na skutek aspiracji zamożnych dowódców angielskich chcących za wszelką cenę zdobyć sławę. Zarówno David Stirling jak i Geoffrey Keyes mieli takie możliwości, dzięki licznym znajomościom.

1.Akcja Davida Stirlinga była oczywistą porażką, ale osiągnięto częściowo cel. Mianowicie przede wszystkim angielskie dowództwo chciało wyeliminować (przynajmniej czasowo) lotnictwo wroga, na czas operacji “Crusader”. W tym celu wymyślono plan zrzucenia oddziałów komandosów, którzy mają uszkodzić samoloty wroga.

Dowództwo popełniło jednak ogromną ilość błędów, wykazało się całkowitym brakiem znajomości pustyni, pogody, a nawet możliwości wykrycia samolotów przez obronę przeciwlotniczą. Jedyne chyba istotne działanie dowództwa to wymyślenie specjalnych ładunków, które umożliwią zniszczenie samolotów.3
Podczas akcji okazało się, że pogoda jest fatalna! Burza piaskowa, którą zdecydowanie powinno się przewidzieć okazała się nie lada problemem, którego plan nie zakładał. Piloci nie mogli od naleźć strefy zrzutu. Zdecydowali zejść niżej i tam dostrzegła ich obrona przeciwlotnicza. Jeden z samolotów zestrzelono (część załogi zginęła, a reszta dzięki opanowaniu uszła z życiem), drugi dokonał bardzo nieudanego zrzutu. Tak więc w obu grupach plan na starcie “dał w łeb”.
W pierwszym samolocie dwóch komandosów nie było w stanie kontynuować misji. Zostawiono ich z 3 menażkami wody i prowiantem. Z wraku wydobyto część zaopatrzenia w tym bomby bez, których nie dało się kontynuować zadania.
Drugiej grupie niestety nie poszczęściło się tak bardzo. Z dziesięciu paczek z zaopatrzeniem odszukano dwie, komandosi byli więc bez broni i bez najważniejszych materiałów wybuchowych i zrezygnowali z dalszych prób przeprowadzenia akcji. Powrócili uszkodzonym samolotem do bazy (miał jeden sprawny silnik).

2. Grupa, która uznała, że podejmie działania dotarła na miejsce i podłożyła ładunki, ale szła w zacinającym deszczu, który dał się we znaki wszystkim. Komandosi cierpieli tym bardziej z powodu braku odzieży przeciwdeszczowej. W efekcie podłożyli bomby z narażeniem życia i zdrowia wykonując misję by ze zgrozą stwierdzić, że zapalniki przemokły i cały trud okazał się daremny. Pomijam fakt, że obje grupy napotkały na różne “przygody”, w których musiały zmagać się z przeciwnościami losu i ogniem przeciwnika.

Akcja Geoffreya Keyesa zakończyła się jeszcze większym niepowodzeniem (ze względu na b. duże straty własne). Przypomnę, że komandosi mieli dokonać desantu na plaży. Błędy i nie dopatrzenia w tej akcji widać od początku do końca i są jeszcze znaczniejsze.
Desant ćwiczono z niszczyciela, a nie okrętu podwodnego.
Podczas tych jedynych ćwiczeń pogoda była świetna i dowódca z zadowoleniem stwierdzili, że desant przebiega szybciej niż tego oczekiwali!4
W rzeczywistości desant trwał ponad 2 godziny i 30 minut przy bardzo złej pogodzie, która doprowadziła do utonięcia jednego człowieka. Dodatkowo utracono dużą część zaopatrzenia, gdyż pontony wywracały się na wysokich falach. Żołnierze wspomagali się tabletkami ze środkami pobudzającymi i tylko dzięki szczęściu i ich uporowi udało się uniknąć większej ilości ofiar.
Należy zauważyć, że Geoffrey Keyes nie zachował się w tej sytuacji odpowiedzialnie. Już podczas podróży zaczęły piętrzyć się problemy. Jednemu z okrętów uszkodził się sonar i nie można było określić precyzyjnie odległości od mielizny, przez co okręt stanął dalej od brzegu i wydłużył odległość od plaży. Po za tym pogoda była tak fatalna, że w zasadzie uniemożliwiała skuteczny desant.
Odział nie posiadał odpowiednich map (tylko morską mapę wybrzeża), dodatkowo jeden kompas i latarkę.
Jednego z okrętów nie opuściła część żołnierzy. Dwóch saperów, dwóch przewodników i 26 pozostałych komandosów. Mankamenty były dwa, po pierwsze na tak szeroko zakrojoną akcję (jeszcze podczas ćwiczeń) okazało się, że 60 ludzi to stanowczo za mało, teraz zostało ich nieco więcej jak połowa, bez przewodników! Jednakże znaleziono araba, który przedstawił się jako przyjaciel5 i to ostatecznie zadecydowało o tym, żeby kontynuować akcję.
Godzina 0
W momencie rozpoczęcia akcji cały plan się “posypał”. Komandosi brnęli w ulewnym deszczy i szli na akcję w tenisówkach. Byli całkowicie przemoczeni, bo nikt nie przewidział, że może im się przydać odzież przeciwdeszczowa. Brnęli w błocie po kostki6. Gdy doszli na miejsce przeprowadzili wstępne rozpoznanie i od tej pory nic do końca nie jest pewne. Wszyscy podają inne wersje wydarzeń. Autor usiłuje poskładać je w całość i jak się wydaje robi to poprawnie. Mianowicie żołnierze decydują się na atakowanie jednego budynku7 kwatery, w której ukrywać się miał E. Rommel. Atak przeprowadzono jednak bardzo brawurowo, nierozważnie i pod wieloma względami nieprawidłowo.
Oddział podzielił się na grupy, sześcioosobowa grupa szturmowa, trzyosobowa grupa do uszkodzenia elektryki, grupa która miała zniszczyć punkt telefoniczny i grupę ubezpieczającą. Obstawiono co prawda okna i wyjścia, żołnierze podeszli od tyłu we trzech i zapukali jak gdyby nigdy nic! Jeden z Niemców otworzył drzwi na zawołanie w ojczystym języku. Anglicy zabili go jednak w bardzo nie przemyślany sposób okaleczając przy tym własnego dowódcę Geoffreya Keyesa8. Co ciekawe Niemcy uznali wystrzał za wypadek i zaledwie jeden bez broni pofatygował się zobaczyć, co się wydarzyło. Przywitały go wystrzały, po czym ów Niemiec uciekł do pokoju gdzie właśnie poderwało się jego czterech kolegów. Anglicy wkroczyli do salonu, otworzyli drzwi wrzucili granaty do środka (w między czasie ktoś ponownie postrzelił, tym razem śmiertelnie Geoffreya Keyesa (być może jednak ten zginął zaraz po pierwszym postrzale).
Granaty zabiły dwóch Niemców, jeden wyskoczył przez okno i został zabity przez czuwającego anglika, inny zabił jednego ze strażników Niemieckich i co najdziwniejsze Anglicy pośpiesznie wycofali się do lasu. Druga grupa przecięła przewody, ale dopiero po dłuższym czasie, gdyż okazało się, że nie ma odpowiedniego sprzętu i musi wspinać się na słup. Kolejna grupa starała się uszkodzić przekaźnik, podłożyła ładunki, ale lonty były zalane i ładunki nie wybuchły! Zaczęto rzucać tam granaty, ale i to nie pomogło, w końcu jeden z komandosów przypomniał sobie, że ma jeden granat zapalający9. Rzeczywiście ładunki eksplodowały, ale żeby móc nazwać atak absolutną klęską nie mogło się nic udać. No i tak też się stało, z czterech ładunków nie wybuchł jeden i maszt się tylko przekrzywił10. Nie wszyscy komandosi zdążyli się przegrupować, część wyłapano.
Ci którym udało się uciec, też nie mogli być spokojni mimo, że nie było pościgu, a to z uwagi na fatalne warunki pogodowe.
Część komandosów powróciła na miejsce zbiórki, gdzie miał na nich czekać okręt podwodny. Niestety z racji słabej znajomości alfabetu morsa wystąpiły znaczne nieporozumienia w odbiorze wiadomości i cała ewakuacja została znacznie odłożona w czasie. Włoscy karabinieri zdążyli zaskoczyć komandosów jeszcze na plaży.

O samym Rommlu autor owszem pisze nawet sporo w kontekście wojsk niemieckich i technice walki jaką ten generał stosuje. Opisuje pokrótce życiorys, a także dokonania. Przy czym ciężko nabrać przekonania, że jest on głównym bohaterem! Jest ono nad wyraz mylne. W rzeczywistości głównymi bohaterami są wspomniani angielscy komandosi i ich historia. Autor wymienia bardzo dużą liczbę angielskich oficerów (większość to komandosi), przy czym kompletnie zapomina o nazistach, o których mówi jedynie w kontekście potyczek i wówczas zwykle koncentruje się na ich generale. Co ciekawe mimo, że tematem przewodnim są losy angielskiej jednostki wojskowej, autor koncentruje się na krytyce przestarzałych mechanizmów i anachronizmów, które były twardo zakorzenione w brytyjskim wojsku.

Wylicza:
1. Przestarzały sposób myślenia Angielskich dowódców
2. Stary nie modernizowany sprzęt i naiwna wiara w jego skuteczność
3. Apatyczność i powolność w działaniu
4. Brak konstruktywnego nowoczesnego myślenia.
5. Negatywne nastawienie do wszelkich zmian i innowacyjnego sposobu myślenia (autor zarzuca wręcz tłamszenie i usuwanie ludzi posiadających własne koncepcje i pomysły na ich realizację), powodowało to wiele niepowodzeń, gdyż plany realizowano dokładnie tak jak zleciło je dowództwo, natomiast jakieś nieoczekiwane wydarzenia (naturalne na wojnie) urastały do rangi wielkiego problemu, gdyż brak elastyczności utrudniał realizację założeń!
Przykład: Dowództwo przedstawiało plan ataku na słabo broniony port. W pewnym momencie okazuje się, że do portu dotarło znaczne wsparcie. Wówczas nie wolno było zmieniać taktyki realizowano ten sam plan w zupełnie innej sytuacji!
6. Przestarzały system dowodzenia, wysokie stanowiska dawano osobom zamożnym. Różne „dziwne” i zwykle mało skuteczne pomysły angielskich generałów, którzy awansowali dzięki pozycji społecznej zwykle okazywały się wielkim „niewypałem”.

Artykuł nie jest dokończony w 100% przerwałem pracę, ale zamieszczam go w lekko okrojonej formie, ponieważ to co udało mi się umieścić w pełni wystarczy.

Moja opija na temat książki może streścić się w kilku zdaniach. Autor anglik zafascynowany Nazistowskim trybem szkolenia, krytykuje angielskie dowództwo, ma w wielu kwestiach słuszność ale bywa stronniczy i zbyt mocno krytyczny, nie do końca wydaje się rozumie ówczesne realia.  Próbuje postawić w złym świetle całe angielskie dowództwo. Książka jest bardzo ciekawa, ale w zasadzie bardziej przypomina tanią reklamę angielskich komandosów niż historyczną książkę.

Ciężko określić na ile książka jest hołdem dla komandosów, na ile ma ukazać bezsensowność akcji, a na ile krytykować dowództwo.
Jednym zdaniem polecam książkę jako bardzo ciekawą pozycję, sporo mówiącą o sytuacji w Afryce i dającą wiele do myślenia (ukazuje działanie angielskiego dowództwa) ale nie przeceniałbym wiadomości w niej zawartych.

Brak komentarzy:

Wyszukiwarka

Google
 

O mnie

Moje zdjęcie
Warszawa, Mazowsze, Poland
Jestem studentem 3 roku filozofi. Lubię poznawać nowych ludzi, podróżować, żartować, robić ciągle coś nowego, odkrywać. Mam dziewczynę też studiuje filozofię na 3 roku. Kontakt: gg 4798704 Skype Lukas8656 Mail lukas86-1986@o2.pl