poniedziałek, 31 marca 2008

Refleksja na temat pracy „wychowanie do wolności jako podstawowy problem pedagogiczny” prof. Zofii Matulki.

We wstępie autorka porusza problem fundamentalnego prawa do wolności, jakie ma każdy człowiek. Jest to najbardziej podstawowe prawo jakie posiadamy. W dalszej części omawiany jest problem wychowywania człowieka do wolności. Autorka porusza tu bardzo ważne kwestie, ale moim zdaniem są to sprawy oczywiste i w zasadzie praca jest pozbawiona problemu. Oceniając fragment należy stwierdzić dwie cechy szczególne jakie uderzają w odbiorcę. Z jednej strony jest to poruszenie problemu, który w naszych czasach staje się wyjątkowo ważny, bowiem każdy chciałby wychować dziecko należycie, czyli właśnie tak aby miało ono swoje podstawowe prawo do wolności. O tym właśnie mówi nam tekst prof. Zofii Matulki. Problem jednakże zostaje nie rozwiązany, a jedynie zaznaczony w tej części pracy. Stwarza to pewne zagrożenie, mianowicie autorka mówi o rzeczy, z którą nie sposób się nie zgodzić. Głównym celem wychowawczym powinno być wychowanie do wolności, do podejmowania samodzielnych, dojrzałych wyborów. Tego we współczesnym świecie brakuje i to zauważa autorka. Problem polega na tym, że nie podjęła się rozwiązania, co więcej nie analizuje tej sprawy zbyt dokładnie. Czytając można odnieść wrażanie, że praca wprowadza nowe spojrzenie na współczesne wychowanie dzieci. Natomiast faktycznie odwzorowuje wcześniejsze refleksje i tym samym powtarza znane nam już prawdy np. godność osoby ludzkiej (problem często podejmowany przez Jana Pawła II), uczenie dziecka przyswajania odpowiednich wartości... itd. Po skończeniu lektury może najść nas refleksja i poczucie pustki, bo autorka zostawia nas z niezałatwionym problemem. Dlaczego? prof. Matulka nie podaje nam gotowych rozwiązań, ani rad, nie próbuje prostować drogi, którą powinien kierować się każdy rodzic.
Takie podejście do tematu niesie za sobą znowuż dwie możliwości, skoro nie podaje nam się gotowych rozwiązań to daje nam prawo wyboru drogi, a to wymaga od nas działania. Z kolei nie podawanie rozwiązań jest mało twórcze. Praca wydaje się zwykłym przypomnieniem nam o powinności, o metodach i środkach wychowawczych jakie powinniśmy stosować.
Podsumowując fragment mogę stwierdzić, że niesie on ze sobą ciekawe przesłanie. Daje nam ogląd na sytuację w jakiej znajduje się współczesny człowiek. Przypomina, że wychowywanie dziecka to nie jest tylko urodzenie i karmienie. Wychowanie jawi nam się jako proces kształtowania młodego człowieka. Kreowania jego świata ale w sposób wolny tzn. taki, który pozwala podejmować wybór młodemu człowiekowi a nie jego rodzicom. Celem działania rodziców jest w tej sytuacji ukazywanie drogi i możliwych rozwiązań, a te pojawiają się kiedy pozostawiamy dziecku wybór, tą wolną drogę po wcześniejszym wskazaniu różnicy między dobrem a złem, czyli rozwiązaniami słusznymi i błędnymi. Prof. Matulka nie podaje gotowych rozwiązań a jedynie przytacza znane nam już od wieków prawdy. Przypomina między innymi słowa Jana Pawła II, który problem wolności uczynił ważnym elementem swojego nauczania. Trochę brakuje własnego spojrzenia autorki na ten problem, refleksji, do której można by się odnieść. Wówczas można było by analizować tekst pod względem naszych własnych odczuć. Z powyższą pracą raczej nie sposób polemizować, nie można stawiać tez negujących treści zawarte we fragmencie gdyż w moim odczuciu są to fakty nie zaprzeczalne. Tak więc praca daje nam ogólny ogląd na bardzo ważny i żywy problem przed jakim stajemy we współczesnym świecie.

piątek, 21 marca 2008

Historie Wikingów

W najbliższym czasie umieszczę 3 artykuły o wikingach na podstawie książki

Farley Mowat "Wyprawy Wikingów"

Pierwszy ukarze się w tym tygodniu dwa kolejne w ciągu 2-3 tygodni.

poniedziałek, 17 marca 2008

Jules Verne „Michał Strogow – kurier carski"

Moim zamysłem jest opisać moje spostrzeżenia na temat tego działa i zaproponować je czytelnikowi. Od razu powiem, że nie będę uchylał rąbków tajemnicy, zarysuję bardzo ogólnie tematykę książki, czyli to czego dowiemy się na pierwszej stronie, aby nie odbierać przyjemności z czytania. W powieści Jules’a Verne’ra tytułowy bohater jest właśnie owym kurierem carskim. Powieść toczy się na ziemiach Rosyjskich i zdradzę w dużej części na Syberi. To tyle jeśli chodzi o treść teraz przedstawię plusy i minusy książki, na końcu podsumuję i ocenię powieść.

Plusy +

+ Wierna relacja ze stanu w jakim znajdowała się Rosja w XIX wieku
+ Brak nużących opisów przyrody, która opisywana jest krótko i bardzo rzeczowo
+ Okres, w którym rozgrywa się akcja jest bardzo ciekawym momentem w historii Rosji carskiej
+ Bardzo szybko się czyta.
+ Język jest bardzo lekki i przystępny

Minusy -

- Nudna fabuła
- Prawie nic się nie dzieje
- Bohater ponad miarę wyidealizowany
- Zaskakująco korzystne zwroty akcji działające na korzyść bohatera.
- Nie wszystko na końcu staje się jasne, historia wyjaśnia się chociaż nie wiadomo dlaczego np. osoba którą uznaliśmy za martwą żyje ale autor nie mówi jak to się stało.
- Nie wiadomo dlaczego kurier wyryuszył z Moskwy, bo wiadomość, którą miał dostarczyć można było przesłać telegrafem do jednego z większych miast (jeszcze nie odciętych) i dopiero z tamtąd puścić kuriera co zaoszczędziło by kilku dni drogi.

Książkę oceniam nisko na 3

Autor miał bardzo ciekawy plan fabuły, zmarnował jednak potencjał jaki miała ta książka. Fabuła cytując pannę Annę „wlecze się jak flaki z olejem”, tendencyjne zakończenie. W jednym miejscu można się zaskoczyć. Zupełnie nietrafiony humor, w książce są postacie mające nas rozbawić, ale śmieszne zdania pada raz w całej książce. Natomiast książka czyta się bardzo przyjemnie i daje pewien powiew historycznej prawdziwości. Autor dobrze pokazuje realia panujące w tym okresie w Rosji w sposób bardzo przystępny. Mimo nudnej fabuły książkę czyta się bardzo lekko i szybko!

Pomimo niskiej oceny książki naprawdę gorąco ją polecam, gdyż daje nam możliwość zapoznania się z fragmentem z dziejów Rosji przedstawionej tam w sposób POZYTYWNY, a to wielka rzadkość w literaturze. Po za czyta się ją bardzo szybko i wbrew pozorom nie nudzi gdyż przez cały czas sprawia wrażenie, że zaraz zrobi się ciekawie :D

P. S. Mam nadzieję, że autorka konkurencyjnego bloga zrobi podobnie :D

wtorek, 4 marca 2008

W przygotowaniu

Jules Verne "Michał Strogow - kurier carski" - recenzja i krótka charakterystyka książki. Nie będzie odwołań do treści utworu.

Zabić Rommla

 
Wstęp:

Jest to książka autorstwa Michaela Ashera byłego żołnierza SAS wydana przez Polskie wydawnictwo „Wołoszański”.


Tytuł książki sugeruje nam, że tematem przewodnim będzie historia mówiąca o próbie zamachu na Erwina Rommla dowódcy Niemieckich sił Africa Korps w Afryce. Nic bardziej mylnego, już po kilku pierwszych stronach okazuje się, że tematem książki jest historia dwóch jednostek komandosów. Opiszę więc za autorem dwa główne wątki. Najpierw omówię dowódców, skład oddziałów, cele jakie miały zrealizować oraz opiszę całą akcję i podsumuję.

Pierwsza jednostka stworzona przez Davida Stirlinga o nazwie SAS1. Autor omawia akcję mającą się rozpocząć o północy (dokładnie 23:59), która polegała na desancie sześćdziesięciu komandosów wyposażonych w bomby zapalające z samolotów Bristol Bombay na pięć lotnisk Osi w Gazali i Tmimi w Cyrenaice z zadaniem zniszczenia, bądź uszkodzenia wszystkich samolotów wroga2 stacjonujących na pustynnych lotniskach.

Drugi 63 osobowy oddział dowodzony przez Geoffreya Keyesa miał dokonać desantu z morza na plażę w Cyrenaice. Zadania: niszczyć linie telefoniczne i ośrodki wywiadu oraz zadanie główne zabić głównodowodzącego wojskami Rzeszy w Afryce E. Rommla.

Ocena akcji: Przede wszystkim należy zauważyć, że do obu akcjach szkolono komandosów dużo wcześniej. Obje jednostki powstały na skutek aspiracji zamożnych dowódców angielskich chcących za wszelką cenę zdobyć sławę. Zarówno David Stirling jak i Geoffrey Keyes mieli takie możliwości, dzięki licznym znajomościom.

1.Akcja Davida Stirlinga była oczywistą porażką, ale osiągnięto częściowo cel. Mianowicie przede wszystkim angielskie dowództwo chciało wyeliminować (przynajmniej czasowo) lotnictwo wroga, na czas operacji “Crusader”. W tym celu wymyślono plan zrzucenia oddziałów komandosów, którzy mają uszkodzić samoloty wroga.

Dowództwo popełniło jednak ogromną ilość błędów, wykazało się całkowitym brakiem znajomości pustyni, pogody, a nawet możliwości wykrycia samolotów przez obronę przeciwlotniczą. Jedyne chyba istotne działanie dowództwa to wymyślenie specjalnych ładunków, które umożliwią zniszczenie samolotów.3
Podczas akcji okazało się, że pogoda jest fatalna! Burza piaskowa, którą zdecydowanie powinno się przewidzieć okazała się nie lada problemem, którego plan nie zakładał. Piloci nie mogli od naleźć strefy zrzutu. Zdecydowali zejść niżej i tam dostrzegła ich obrona przeciwlotnicza. Jeden z samolotów zestrzelono (część załogi zginęła, a reszta dzięki opanowaniu uszła z życiem), drugi dokonał bardzo nieudanego zrzutu. Tak więc w obu grupach plan na starcie “dał w łeb”.
W pierwszym samolocie dwóch komandosów nie było w stanie kontynuować misji. Zostawiono ich z 3 menażkami wody i prowiantem. Z wraku wydobyto część zaopatrzenia w tym bomby bez, których nie dało się kontynuować zadania.
Drugiej grupie niestety nie poszczęściło się tak bardzo. Z dziesięciu paczek z zaopatrzeniem odszukano dwie, komandosi byli więc bez broni i bez najważniejszych materiałów wybuchowych i zrezygnowali z dalszych prób przeprowadzenia akcji. Powrócili uszkodzonym samolotem do bazy (miał jeden sprawny silnik).

2. Grupa, która uznała, że podejmie działania dotarła na miejsce i podłożyła ładunki, ale szła w zacinającym deszczu, który dał się we znaki wszystkim. Komandosi cierpieli tym bardziej z powodu braku odzieży przeciwdeszczowej. W efekcie podłożyli bomby z narażeniem życia i zdrowia wykonując misję by ze zgrozą stwierdzić, że zapalniki przemokły i cały trud okazał się daremny. Pomijam fakt, że obje grupy napotkały na różne “przygody”, w których musiały zmagać się z przeciwnościami losu i ogniem przeciwnika.

Akcja Geoffreya Keyesa zakończyła się jeszcze większym niepowodzeniem (ze względu na b. duże straty własne). Przypomnę, że komandosi mieli dokonać desantu na plaży. Błędy i nie dopatrzenia w tej akcji widać od początku do końca i są jeszcze znaczniejsze.
Desant ćwiczono z niszczyciela, a nie okrętu podwodnego.
Podczas tych jedynych ćwiczeń pogoda była świetna i dowódca z zadowoleniem stwierdzili, że desant przebiega szybciej niż tego oczekiwali!4
W rzeczywistości desant trwał ponad 2 godziny i 30 minut przy bardzo złej pogodzie, która doprowadziła do utonięcia jednego człowieka. Dodatkowo utracono dużą część zaopatrzenia, gdyż pontony wywracały się na wysokich falach. Żołnierze wspomagali się tabletkami ze środkami pobudzającymi i tylko dzięki szczęściu i ich uporowi udało się uniknąć większej ilości ofiar.
Należy zauważyć, że Geoffrey Keyes nie zachował się w tej sytuacji odpowiedzialnie. Już podczas podróży zaczęły piętrzyć się problemy. Jednemu z okrętów uszkodził się sonar i nie można było określić precyzyjnie odległości od mielizny, przez co okręt stanął dalej od brzegu i wydłużył odległość od plaży. Po za tym pogoda była tak fatalna, że w zasadzie uniemożliwiała skuteczny desant.
Odział nie posiadał odpowiednich map (tylko morską mapę wybrzeża), dodatkowo jeden kompas i latarkę.
Jednego z okrętów nie opuściła część żołnierzy. Dwóch saperów, dwóch przewodników i 26 pozostałych komandosów. Mankamenty były dwa, po pierwsze na tak szeroko zakrojoną akcję (jeszcze podczas ćwiczeń) okazało się, że 60 ludzi to stanowczo za mało, teraz zostało ich nieco więcej jak połowa, bez przewodników! Jednakże znaleziono araba, który przedstawił się jako przyjaciel5 i to ostatecznie zadecydowało o tym, żeby kontynuować akcję.
Godzina 0
W momencie rozpoczęcia akcji cały plan się “posypał”. Komandosi brnęli w ulewnym deszczy i szli na akcję w tenisówkach. Byli całkowicie przemoczeni, bo nikt nie przewidział, że może im się przydać odzież przeciwdeszczowa. Brnęli w błocie po kostki6. Gdy doszli na miejsce przeprowadzili wstępne rozpoznanie i od tej pory nic do końca nie jest pewne. Wszyscy podają inne wersje wydarzeń. Autor usiłuje poskładać je w całość i jak się wydaje robi to poprawnie. Mianowicie żołnierze decydują się na atakowanie jednego budynku7 kwatery, w której ukrywać się miał E. Rommel. Atak przeprowadzono jednak bardzo brawurowo, nierozważnie i pod wieloma względami nieprawidłowo.
Oddział podzielił się na grupy, sześcioosobowa grupa szturmowa, trzyosobowa grupa do uszkodzenia elektryki, grupa która miała zniszczyć punkt telefoniczny i grupę ubezpieczającą. Obstawiono co prawda okna i wyjścia, żołnierze podeszli od tyłu we trzech i zapukali jak gdyby nigdy nic! Jeden z Niemców otworzył drzwi na zawołanie w ojczystym języku. Anglicy zabili go jednak w bardzo nie przemyślany sposób okaleczając przy tym własnego dowódcę Geoffreya Keyesa8. Co ciekawe Niemcy uznali wystrzał za wypadek i zaledwie jeden bez broni pofatygował się zobaczyć, co się wydarzyło. Przywitały go wystrzały, po czym ów Niemiec uciekł do pokoju gdzie właśnie poderwało się jego czterech kolegów. Anglicy wkroczyli do salonu, otworzyli drzwi wrzucili granaty do środka (w między czasie ktoś ponownie postrzelił, tym razem śmiertelnie Geoffreya Keyesa (być może jednak ten zginął zaraz po pierwszym postrzale).
Granaty zabiły dwóch Niemców, jeden wyskoczył przez okno i został zabity przez czuwającego anglika, inny zabił jednego ze strażników Niemieckich i co najdziwniejsze Anglicy pośpiesznie wycofali się do lasu. Druga grupa przecięła przewody, ale dopiero po dłuższym czasie, gdyż okazało się, że nie ma odpowiedniego sprzętu i musi wspinać się na słup. Kolejna grupa starała się uszkodzić przekaźnik, podłożyła ładunki, ale lonty były zalane i ładunki nie wybuchły! Zaczęto rzucać tam granaty, ale i to nie pomogło, w końcu jeden z komandosów przypomniał sobie, że ma jeden granat zapalający9. Rzeczywiście ładunki eksplodowały, ale żeby móc nazwać atak absolutną klęską nie mogło się nic udać. No i tak też się stało, z czterech ładunków nie wybuchł jeden i maszt się tylko przekrzywił10. Nie wszyscy komandosi zdążyli się przegrupować, część wyłapano.
Ci którym udało się uciec, też nie mogli być spokojni mimo, że nie było pościgu, a to z uwagi na fatalne warunki pogodowe.
Część komandosów powróciła na miejsce zbiórki, gdzie miał na nich czekać okręt podwodny. Niestety z racji słabej znajomości alfabetu morsa wystąpiły znaczne nieporozumienia w odbiorze wiadomości i cała ewakuacja została znacznie odłożona w czasie. Włoscy karabinieri zdążyli zaskoczyć komandosów jeszcze na plaży.

O samym Rommlu autor owszem pisze nawet sporo w kontekście wojsk niemieckich i technice walki jaką ten generał stosuje. Opisuje pokrótce życiorys, a także dokonania. Przy czym ciężko nabrać przekonania, że jest on głównym bohaterem! Jest ono nad wyraz mylne. W rzeczywistości głównymi bohaterami są wspomniani angielscy komandosi i ich historia. Autor wymienia bardzo dużą liczbę angielskich oficerów (większość to komandosi), przy czym kompletnie zapomina o nazistach, o których mówi jedynie w kontekście potyczek i wówczas zwykle koncentruje się na ich generale. Co ciekawe mimo, że tematem przewodnim są losy angielskiej jednostki wojskowej, autor koncentruje się na krytyce przestarzałych mechanizmów i anachronizmów, które były twardo zakorzenione w brytyjskim wojsku.

Wylicza:
1. Przestarzały sposób myślenia Angielskich dowódców
2. Stary nie modernizowany sprzęt i naiwna wiara w jego skuteczność
3. Apatyczność i powolność w działaniu
4. Brak konstruktywnego nowoczesnego myślenia.
5. Negatywne nastawienie do wszelkich zmian i innowacyjnego sposobu myślenia (autor zarzuca wręcz tłamszenie i usuwanie ludzi posiadających własne koncepcje i pomysły na ich realizację), powodowało to wiele niepowodzeń, gdyż plany realizowano dokładnie tak jak zleciło je dowództwo, natomiast jakieś nieoczekiwane wydarzenia (naturalne na wojnie) urastały do rangi wielkiego problemu, gdyż brak elastyczności utrudniał realizację założeń!
Przykład: Dowództwo przedstawiało plan ataku na słabo broniony port. W pewnym momencie okazuje się, że do portu dotarło znaczne wsparcie. Wówczas nie wolno było zmieniać taktyki realizowano ten sam plan w zupełnie innej sytuacji!
6. Przestarzały system dowodzenia, wysokie stanowiska dawano osobom zamożnym. Różne „dziwne” i zwykle mało skuteczne pomysły angielskich generałów, którzy awansowali dzięki pozycji społecznej zwykle okazywały się wielkim „niewypałem”.

Artykuł nie jest dokończony w 100% przerwałem pracę, ale zamieszczam go w lekko okrojonej formie, ponieważ to co udało mi się umieścić w pełni wystarczy.

Moja opija na temat książki może streścić się w kilku zdaniach. Autor anglik zafascynowany Nazistowskim trybem szkolenia, krytykuje angielskie dowództwo, ma w wielu kwestiach słuszność ale bywa stronniczy i zbyt mocno krytyczny, nie do końca wydaje się rozumie ówczesne realia.  Próbuje postawić w złym świetle całe angielskie dowództwo. Książka jest bardzo ciekawa, ale w zasadzie bardziej przypomina tanią reklamę angielskich komandosów niż historyczną książkę.

Ciężko określić na ile książka jest hołdem dla komandosów, na ile ma ukazać bezsensowność akcji, a na ile krytykować dowództwo.
Jednym zdaniem polecam książkę jako bardzo ciekawą pozycję, sporo mówiącą o sytuacji w Afryce i dającą wiele do myślenia (ukazuje działanie angielskiego dowództwa) ale nie przeceniałbym wiadomości w niej zawartych.

Wyszukiwarka

Google
 

O mnie

Moje zdjęcie
Warszawa, Mazowsze, Poland
Jestem studentem 3 roku filozofi. Lubię poznawać nowych ludzi, podróżować, żartować, robić ciągle coś nowego, odkrywać. Mam dziewczynę też studiuje filozofię na 3 roku. Kontakt: gg 4798704 Skype Lukas8656 Mail lukas86-1986@o2.pl